Trudno w to uwierzyć, że już po wakacjach. W zasadzie to i po lecie 🙂 Wczoraj mieliśmy jego ostatni dzień, a już dziś witamy kalendarzową jesień. W ogóle całe lato zleciało bardzo szybko. I co prawda z urlopu wróciłam już ponad 3 tygodnie temu, ale od razu wpadłam w wir pracy: kilka sesji, bieżąca obróbka, spotkania itp. Wracam jednak do tego sierpniowego obcowania z naturą, które pozwoliło mi nabrać sił, wyciszyć umysł, pochodzić po górach, odkryć nowe miejsca i naładować się słoneczkiem przed chłodami, wiatrami i deszczami.

Chciałabym bardzo, żebyście zobaczyli zdjęcia z miejscówek, które odwiedziliśmy, a może zainspirują kogoś do wyjazdu właśnie w tamtym kierunku.

1,5 tygodnia pod namiotem, na dziko, na campingach, czasem u znajomych w domu. Z czego 3/4 czasu spędziliśmy w otuleniu natury. Obcowanie z nią w tak prostej formie jest takie piękne, relaksujące i regenerujące.

Na zdjęciach z urlopu, tak samo jak i na moich socialach, zobaczycie sporo lasu i zieleni. Natura to potęga, siła i piękno, które uwielbiam.

Wakacje zaczęliśmy w Czechach. Pierwsze dni we wsi Pastviny i na kempingu “U kaplicky”, nad pięknym jeziorem Dzika Orlica, gdzie od samego rana Czesi trenowali grupowe pływanie w łodziach przy akompaniamencie głośnych bębnów, nadających tempo wiosłowaniu. W drodze na camping, zaraz po deszczu, ukazała się nam przepiękna tęcza na niebie. Auta zatrzymywały się jedno po drugim, żeby dłużej przyjrzeć się tej pięknocie, zrobić zdjęcia i powdychać powietrza po deszczu.

Następnego dnia pojechaliśmy na spacer w obłokach 🙂 i to dosłownie! Blisko granicy polsko-czeskiej jest bardzo fajna atrakcja, zwana Sky Walk-iem. Postanowiliśmy w jedną stronę pójść pieszo (w linii prostej wydawało się szybko, ale po ścieżce już tak prosto i krótko nie było:). Turystów było całkiem sporo ale nie ujęło to atrakcyjności miejsca.

Kolejnego dnia kierowaliśmy się w stronę Pragi, odwiedzając po drodze dwa miasta: Hradec Kralove i Kutna Hura. Zanim dotarliśmy do miasta, zrobiliśmy sobie nocleg totalnie na dziko. Miało być ładnie, zielono, z fajnym widoczkiem do śniadania (tak jak robiliśmy z ekipą Żukiem przez świat podczas wyprawy po Ameryce Południowej, o czym możecie przeczytać na żukowym blogu: http://zukiemprzezswiat.pl/.)

Dzięki odpowiedniemu wyposażeniu, byliśmy samowystarczalni i nie potrzebowaliśmy prądu czy kuchni do przygotowania ciepłych i pożywnych posiłków :)). Mieliśmy ze sobą grilla, butlę gazową, lodówkę turystyczną i nawet kawiarkę na pyszną poranną kawusię!

Czechy zachwycały mnie swoimi pięknymi drzwiami. Co miejsce, to piękniejsze. Uwielbiam drzwi i ich symbolikę. Zamykanie i zostawianie za sobą tego, co było, a otwieranie nowych; próbowanie, zmiany, przechodzenie do nowych, kolejnych etapów.

Praga jest piękna i bardzo się cieszę, że przy okazji wyjazdu odwiedziliśmy moją koleżankę, której nie widziałam przez lat, ale jednak ogromna liczba turystów skutecznie, już po dwóch dniach pognała nas dalej. W stronę natury! Tym sposobem po kilku godzinach jazdy, znaleźliśmy się przy granicy z Niemcami w miejscowości o nazwie Hrensko. Po przedostaniu się przez masę handlujących wszystkim Azjatów, dotarliśmy na cichy i spokojny camping wśród drzew. Zostaliśmy tu kolejne dwa dni. Z czego jeden przeznaczyliśmy na chillout, a drugi na całodniowy, aktywny trekking wytyczoną piękną trasą by zobaczyć m.in. łuk skalny, który już w tym momencie jest chyba jedynym tak dużym w Europie (po tym jak na Malcie runął słynny, bardzo podobny). Przepłynęliśmy też łódeczką w pięknym miejscu i odkryliśmy okoliczne górskie wioski. To urocze miejsce, które naprawdę warto odwiedzić :).

Jednak zaskakujące dla nas było to, jak wiele uschniętych drzew było w parku, po którym spacerowaliśmy. A wyciętych jeszcze więcej 🙁 chyba w żadnym parku nie spotkałam się z taką sytuacją…

Po aktywnym odpoczynku w Hrensku, spakowaliśmy się i ruszyliśmy z rana w stronę Adrspach i przepięknego Skalnego Miasta tuż przy granicy z Polską. To miejsce, które oczarowało mnie totalnie! Jednak natura potrafi ciągle zaskakiwać swoją potęgą i pięknem.

Jeszcze tego samego dnia po południu pojechaliśmy do Jeleniej Góry, żeby spotkać z naszym bardzo dobrym kolegą, u którego zatrzymaliśmy się kilka dni, odkrywając jak piękne jest to miasto! A karkonoskie szlaki jeszcze piękniejsze. Dzięki Marcina wskazówkom, poszliśmy na 7 godzinny trekking w góry do schroniska Odrodzenie i z powrotem. To była przepiękna trasa! Nie zabrałam ze sobą aparatu, chcąc poobcować mocniej z naturą, posłuchać swoim myśli no i nie oszukujmy się, lustrzanka nie jest najlżejszym bagażem:D a chcieliśmy zabrać ze sobą na wędrówkę absolutne minimum ciężaru. Wrzucam więc jedno zdjęcie z telefonu, kiedy to zatrzymaliśmy się na “chłodzenie” w strumyku 🙂 pure happiness!

Pojechaliśmy też wszyscy razem nad jezioro obok zamku Czocha, odwiedziliśmy Bolesławiec, w którym nie mogło obejść się bez zakupów:)) i w drodze powrotnej do Jeleniej Góry, zajechaliśmy do kopalni Kaolinu. Miejsce totalny odlot. Dookoła przepiękne wydmy obsypane miękkim, białym piaskiem, a przed oczami błękitna woda i zatopione w niej drzewa. To wszystko sprawiało, jakbyśmy na chwilę przenieśli się na Karaiby :).

Będąc jeszcze w JG, wstąpiliśmy do pobliskiego Muzeum Sentymentów. To kolejne miejsce na mapie Dolnego Śląska, które należy odwiedzić będąc w pobliżu! Wrzucam zdjęcie z wejścia na zachętę do obejrzenia pozostałych, które są na fanpage’u naszego Maluszka: @Maluchempopolsce. Z ciekawostek: muzeum to powstało w dawnej fabryce dywanów w Kowarach :). Rozczuliły nas Maluch i Żuk przed budynkiem!

Po kilku super dniach w Jeleniowie, kiedy to nasz urlop zbliżał się ku końcowi, pojechaliśmy dalej! Przed nami było jeszcze sporo do odkrycia!

Pojechaliśmy w Rudawy Janowickie. Po drodze odwiedziliśmy Miedziankę – wieś z bogatą historią i pysznym browarem! Polecamy każdemu 😉 Pyszne, lokalne piwo produkowane na miejscu w połączeniu z jeszcze lepszymi daniami z widokiem na Karkonosze – coś pięknego.

Dojechaliśmy do Rudaw i tam spotkaliśmy się z kolejną bardzo dobrą znajomą (to były naprawdę fajne wakacje! oprócz urlopu zaliczyliśmy fajnych kilka dni z dobrymi znajomymi, których nie widujemy na co dzień). Odhaczyliśmy spacer wśród kolorowych jeziorek (z tą nazwą “kolorowe” byłabym ostrożna). Dla mnie każde było podobnego, błotnistego koloru 🙂 ale miejsce urokliwe, dużo pagórków, piękny las, dobra pogoda i długa wędrówka.

Za to te wszystkie małe wioseczki w drodze na kemping – cudo! tak piękne, ciche i spokojne, w otoczeniu łagodnych gór. Aż żałujemy, że byliśmy tam tak krótko! ale za to na jakim super luksusowym kempingu. Camp 66 – można z niego nie wychodzić bo ma wszystko czego trzeba. Nie będzie nudy nawet z małymi dziećmi, dla których jest przygotowany plac zabaw tuż obok strefy chillout dla dorosłych. Jest również restauracja z pysznym jedzeniem. Na pewno kiedyś tam wrócimy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *