Komu nie marzy się sesja poślubna we Włoszech?
Czy spakowaliśmy się w malutkie plecaki podręczne i polecieliśmy na weekend na włoską wyspę, mieszcząc w nich sprzęt i stroje ślubne? – TAK
Czy lało i wiało przez pierwsze dwa dni, a ostatniego (dzień sesji) świeciło słońce? – TAK
Czy na 1,5 godziny przed wyjazdem na zdjęcia okazało się, że “THERE WAS HUGE MISTAKE ON BOOKING” i nie mamy gdzie spać, a moja Para Młoda przygotować się do zdjęć? też TAK. Całe szczęście, sąsiad wsparł naszą wynajmującą i szybciutko załatwili nam nocleg zastępczy. Finalnie wszystko się dobrze skończyło.
Na dodatek, w ramach pocieszenia dostaliśmy voucher rabatowy do restauracji, w której wylądowaliśmy na koniec dnia. Zjedliśmy tam najlepszą pizzę ever! (Wykorzystaliśmy tą okazję również do nocnych ujęć z picką :)).
Kto mnie zna, ten wie, że ze mną nudy nie ma i jestem magnesem na przygody :)). Udało się wszystko co zaplanowaliśmy. W ciągu dnia pospacerowaliśmy po mieście (wybraliśmy uroczą Taorminę na sesję), dzięki czemu pozapisywałam na mapie foto spoty na później. Sprawę trochę nam komplikowały jednokierunkowe dróżki i zakazy wjazdów na rynek), ale dzięki mojemu mężowi, daliśmy radę. Nad morzem też mieliśmy szczęście do zaparkowania i sprawnego dostania się na plażę.
Muszę Wam przyznać, że Sycylia nie należy do najczystszych miejsc, które w życiu widziałam i przyszło nam fotografować w sąsiedztwie sterty śmieci lub w pobliżu ulicznego toi toia. Ale co zrobić jak tuż obok była ściana pięknych kwiatów, albo ładne tło :). Backstage’u wrzucać nie będę bo koniec końców byliśmy tam przecież po piękne kadry!
Miłego oglądania i zapraszam do przeżycia wspólnej przygody na zagranicznej sesji zdjęciowej! Ja jestem pierwsza na takie wypady i do ich organizacji :))