Zacznę klasycznie: ale ten czas leci! Nie wiem jak, gdzie i kiedy ale równiutkie 12 miesięcy prowadzenia własnej działalności mam już za sobą.
Nie myślcie, że było tak spontanicznie: eee, skoczę do urzędu i założę działalność, z dnia na dzień. Nie, nie. To był bardzo długi proces, który rozpoczął się już w styczniu. Dzięki otrzymanemu dofinansowaniu, mogłam wreszcie kupić wymarzony sprzęt, który jakby nie było, w moim zawodzie jest dosyć istotny.
W zasadzie to miałam tę myśl w głowie od dawien dawna… Kilku wcześniejszych pracodawców próbowało namówić mnie na to, bym otworzyła firmę i z umowy przeszła na fakturę, jednak wiedziałam, że stracę wtedy możliwość wystąpienia o dofinansowanie. Czekałam z tym na odpowiedni moment. Moment, w którym przede wszystkim będę pewna, że chcę mieszkać w Polsce i z nią wiążę swoją przyszłość.
By nie przedłużać, postaram się w kilku punktach napisać to, co mnie spotkało podczas tej “podróży z własnym biznesem”, co odkryłam, w czym wzięłam udział i co stworzyłam.
- zrobiłam dwie zagraniczne sesje zdjęciowe: w Szwajcarii – ślubną i w Maroko – modową (https://www.aleksandrarosa.com/2019/02/28/sesja-fashion-w-maroko/).
- razem z moim chłopakiem i dzięki ogromnej pomocy mojego taty, wyremontowaliśmy małego Fiata 126p, który jest teraz m.in. “gadżetem” oraz atrakcją na sesjach zdjęciowych, szczególnie z dziećmi,
- we współpracy z Magdą i w połączeniu z Jej sklepem TUTU Princess, stworzyłyśmy świąteczny Christmas Pop Up Store w centrum Warszawy. Było to jedyne takie miejsce, w którym przez ponad miesiąc można było przyjść i umówić się na świąteczną sesję zdjęciową w przygotowanej przeze mnie aranżacji. Nie zabrakło drewnianego kominka, bujanego fotela i żywej choinki do sufitu. Święty Mikołaj też był! Miałam wtedy swoją pierwszą, tymczasową witrynę:)
- zrobiłam kilkanaście mini sesji świątecznych w studio oraz na plantacji choinek z Maluchem,
- oswoiłam się z lampami studyjnymi i generalnie pracą w studio. Tak się złożyło, że i przypadkiem zaczęłam od czasu do czasu asystować w tym, w którym “stawiałam pierwsze kroki”. Z tego miejsca pozdrawiam wszystkich super ludzi z CHMUR! :),
- zrobiłam kilkanaście sesji plenerowych i studyjnych: rodzinnych, biznesowych, lifestylowych, wizerunkowych, brzuszkowych, (które obejrzysz w zakładce PORTFOLIO),
- zrobiłam kilka reportaży ślubnych, chrztów i innych imprez okolicznościowych,
- poprowadziłam warsztaty dla dzieci z podstaw fotografii,
- podjęłam wyzwanie i zrobiłam sesję wnętrz pałacowych,
- … oraz zdjęcia produktowe do katalogu (o tym wkrótce),
- razem z Alicją, stworzyłyśmy projekt dla Kobiet pt. Colour_Therapysts, o którym również napiszę wkrótce,
- dzięki mojemu chłopakowi i ciągle niezaspokojonemu głodowi fotografii analogowej – odkryłam jej tajniki i pokochałam Jego Prakticę, którą dostał od rodziców. Muszę jednak przyznać, że kliszę nadal daję Jemu do wymiany, ha ha ha. Mam nadzieję, że w podsumowaniu kolejnego roku będę mogła pochwalić się samodzielnością w tym temacie :),
I wiele innych. Przede wszystkim, poczułam co to jest wolność i luz w głowie. Szczególnie w tygodniu; brak konieczności stawiania się w biurze o określonych godzinach i przebywania w nim do określonej godziny… to jest coś, co zawsze mnie mocno ograniczało i w momencie, kiedy chciałam biec i załatwiać różne rzeczy, działać – musiałam siedzieć i czekać. Mimo, że robota była już zrobiona… a w gardle czułam co raz większą gulę. Wiadomo, że są też i minusy (w pracy z domu na tzw. frilansie) i to bardzo wiele.
Wśród nich są m.in..:
*brak stałego wynagrodzenia i ciągłe dbanie o to, aby zdobyć zlecenie i wykonać je najlepiej jak potrafię. Przy tym dbanie o całą resztę, która składa się na sprawne funkcjonowanie i rozwój firmy, w tym marketing i social media, które są bardzo angażujące,
*rozpraszanie i czasem robienie miliona innych rzeczy oprócz tego, co w danym momencie konieczne. Np. posprzątanie balkonu, czy wstawienie prania… ,
*brak codziennego kontaktu z innymi ludźmi. To jest duży minus. Pamiętam momenty, w których celowo wyprowadzałam siebie na spacer, żeby tylko natknąć się na jakiegoś człowieka :).
Mam jednak wrażenie i ogromną satysfakcję z tego, że plusy w mojej głowie i codzienności przeważają. Mimo ciężkiej pracy (prawie że NON STOP!). No bo teraz… niby jestem na wsi, ptaszki mi śpiewają, a ja siedzę z kompem na kolanach i piszę bloga, na wakacje też przecież jeżdżę z aparatem, na imprezy rodzinne również… czuję, że idę w dobrym kierunku. W kierunku, w którym zawsze chciałam iść i ciągle się rozwijam.
A teraz życzę Wam super majóweczki i wypoczynku!
Niech moc będzie z nami 🙂 idźmy na spacery, jak Ala w krainie swoich czarów.
With love,
Ola