Zacznę klasycznie: ale ten czas leci! Nie wiem jak, gdzie i kiedy ale równiutkie 12 miesięcy prowadzenia własnej działalności mam już za sobą.

Nie myślcie, że było tak spontanicznie: eee, skoczę do urzędu i założę działalność, z dnia na dzień. Nie, nie. To był bardzo długi proces, który rozpoczął się już w styczniu. Dzięki otrzymanemu dofinansowaniu, mogłam wreszcie kupić wymarzony sprzęt, który jakby nie było, w moim zawodzie jest dosyć istotny.

W zasadzie to miałam tę myśl w głowie od dawien dawna… Kilku wcześniejszych pracodawców próbowało namówić mnie na to, bym otworzyła firmę i z umowy przeszła na fakturę, jednak wiedziałam, że stracę wtedy możliwość wystąpienia o dofinansowanie. Czekałam z tym na odpowiedni moment. Moment, w którym przede wszystkim będę pewna, że chcę mieszkać w Polsce i  z nią wiążę swoją przyszłość.

Tak też się stało.

By nie przedłużać, postaram się w kilku punktach napisać to, co mnie spotkało podczas tej “podróży z własnym biznesem”, co odkryłam, w czym wzięłam udział i co stworzyłam.

I wiele innych. Przede wszystkim, poczułam co to jest wolność i luz w głowie. Szczególnie w tygodniu; brak konieczności stawiania się w biurze o określonych godzinach i przebywania w nim do określonej godziny… to jest coś, co zawsze mnie mocno ograniczało i w momencie, kiedy chciałam biec i załatwiać różne rzeczy, działać – musiałam siedzieć i czekać. Mimo, że robota była już zrobiona… a w gardle czułam co raz większą gulę. Wiadomo, że są też i minusy (w pracy z domu na tzw. frilansie) i to bardzo wiele.

Wśród nich są m.in..:

*brak stałego wynagrodzenia i ciągłe dbanie o to, aby zdobyć zlecenie i wykonać je najlepiej jak potrafię. Przy tym dbanie o całą resztę, która składa się na sprawne funkcjonowanie i rozwój firmy, w tym marketing i social media, które są bardzo angażujące,

*rozpraszanie i czasem robienie miliona innych rzeczy oprócz tego, co w danym momencie konieczne. Np. posprzątanie balkonu, czy wstawienie prania… ,

*brak codziennego kontaktu z innymi ludźmi. To jest duży minus. Pamiętam momenty, w których celowo wyprowadzałam siebie na spacer, żeby tylko natknąć się na jakiegoś człowieka :).

Mam jednak wrażenie i ogromną satysfakcję z tego, że plusy w mojej głowie i codzienności przeważają. Mimo ciężkiej pracy (prawie że NON STOP!). No bo teraz… niby jestem na wsi, ptaszki mi śpiewają, a ja siedzę z kompem na kolanach i piszę bloga, na wakacje też przecież jeżdżę z aparatem, na imprezy rodzinne również… czuję, że idę w dobrym kierunku. W kierunku, w którym zawsze chciałam iść i ciągle się rozwijam.

A teraz życzę Wam super majóweczki i wypoczynku!

Niech moc będzie z nami 🙂 idźmy na spacery, jak Ala w krainie swoich czarów.

With love,

Ola

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *